W Hali Widowiskowo – Sportowej Ośrodka Sportu i Rekreacji przy al. Niepodległości 4 już po raz dwunasty odbyło się sportowe dyktando. W tym roku jednak jego formuła  się zmieniła.

 

Do sprawdzianu przystąpili wyłącznie mieszkańcy Inowrocławia, a oprócz dyktanda mogli oni wziąć udział w teście z wiedzy o inowrocławskim sporcie pod wspólną nazwą „Sportowa Burza Mózgów”. Tekst tegorocznego dyktanda zatytułowany „Ćwiczyć albo nie ćwiczyć” przygotowała Pani Elżbieta Piniewska, polonistka z I LO im. Jana Kasprowicza. W opowiadaniu o sportowym zapale niejakiego Horacjusza zawarte zostały wszelkiego rodzaju ortograficzne i interpunkcyjne pułapki. Do sprawdzianu przystąpiło prawie 50 osób. Kilkunastu chętnych zdecydowało się także na pisanie sprawdzianu z wiedzy o inowrocławskim sporcie. Pytania testowe przygotował Pan Henryk Błaszak. Wręczenie nagród najlepszym uczestnikom obu sprawdzianów nastąpi 1 marca br. o godzinie 16.00  w sali 225 Hali Widowiskowo – Sportowej przy al. Niepodległości 4. Swoje prace, oraz protokół obejmujący wyniki i listę laureatów każdy z uczestników „Sportowej Burzy Mózgów” będzie mógł przejrzeć w dniach od 27 lutego do 1 marca 2013 r. w pokoju 221 Hali Widowiskowo – Sportowej.

 

Poniżej treść tegorocznego sportowego dyktanda.

Ćwiczyć albo nie ćwiczyć - oto jest pytanie

Horacjusz, dwudziestosiedmioipółletni niewydarzony hungarysta, Kaszub z krwi i kości, w tużpoświątecznej przerwie doszedł do wniosku, że nie może poddawać się wszechogarniającej apatii i epidemii lenistwa. Poczuł się mało ważny, małowartościowy aż tak, że zrzedła mu chojracka mina. Niczym w końcu nie przypominał cherubina. Dieta cud okazała się trudna na co dzień do wdrożenia, więc znowu dopadł go efekt jo-jo. Wiedział, że trzeba by odstawić niezdrową żywność, tzw. fast foody, a zacząć spożywać rzeżuchę i niskokaloryczne twarożki. „Co teraz mam zrobić, żeby do końca nie sczeznąć?” – pomyślał naprawdę zażenowany z sarkastycznym półuśmiechem na twarzy.

Szast-prast (,) i wpadł na genialny pomysł! Musi zacząć uprawiać sport. To nie żadne koszałki-opałki, ani gadka szmatka, ale konkretne postanowienie. Jego pseudoprzyjaciel, ćwierćinteligent Dezyderiusz, którego nie mógł nazwać druhem, bez wahania zachichotał na wieść o postanowieniu ekskolegi. Horacjusz nie popadł w chandrę, rad nierad w mżyste sobotnie popołudnie zaczął biegać ze supernowoczesnymi słuchawkami w uszach, słuchając symfonii Pastoralnej, a nie żadnego heavymetalowego zespołu. Nie przestraszył się nadciągającego niżu znad Skandynawii. Minął jeszcze niespocony rzędy perłowoszarych azalii, żółto-czerwonych gardenii, bladoróżowych lwipyszczków. Rozmarzony zdążył jeszcze zwrócić uwagę na pół rozkwitniętą różę przed budynkiem PZMotu. Spojrzał mimochodem na inowrocławskie zabytki (,) tak cenione w województwie kujawsko-pomorskim: kościół pod wezwaniem Zwiastowania Najświętszej Maryi (Marii) Pannie i popularną „Ruinę”. Następnie skręcił w ulicę 3 Maja. Biegł coraz to wolniej, niczym babcia po niedzielnych nieszporach, ale nie dawał za wygraną. Mimo hartu ducha zaczął odczuwać dokuczliwe zimno, więc wyobrażał sobie pustynię Saharę, kotlinę Kongo, Kanał Mozambicki i wyspę Madagaskar. Czytał o tych niezwykłych miejscach w „Dookoła Świata”, a może w „Czasopiśmie Geograficznym”. Jednak ten quasi-umysłowy wysiłek na nic się nie przydał.

Jego bieg zaczął przypominać trucht zharowanej chabety. „Mogłem dla zrzucenia wagi wybrać nie jogging, ale tai-chi, kung-fu lub fitness, nie mówiąc już o taekwondo” – pomyślał, ocierając pot z czoła. Nie pomogły ekstranowoczesne buty kupione przez jego przyjaciółkę Żanetę, uważaną powszechnie za zakupoholiczkę.

Rozhasana hałastra hip-hopowców zaczęła gwizdać na jego widok. Już wiedział, że lepszy dla niego byłby triathlon (triatlon), miałby wówczas rzadszy kontakt z niepotrafiącymi się zachować małolatami. Realność dopadła go nieoczekiwanie przez sensor dotyku i ilasto-gliniastą maź, w której pogrążył swoje stopy. Hipsterowskie okulary zmieniły swoją pozycję z pierwotnej na przypadkową. Istne Waterloo! A przecież principia były inne. Jego wilgotnościomierz wskazywał apogeum, ale Horacjusz postanowił odrzucić złe myśli na pohybel hip-hopowcom i dopiero na ostatnim odcinku trasy przypominał filmowego Supermana. To było istne przepoczwarzenie się. Nawet piękna Tahitanka nie byłaby w stanie tak roziskrzyć oczu tego współczesnego hominidy, jak ten niekrótki przecież bieg. Rzadko zdarza się taka euforia u nieprofesjonalisty nieposiadającego ani osobistego trenera, ani godnych sparingpartnerów. Tak oto nie głupi, ale mądry Horacjusz rozpoczął nowy rozdział w swoim życiu. Poprzysiągł sobie, że będzie ćwiczył co najmniej trzy razy w tygodniu. Oby dotrzymał raz danego słowa i okazał się honorowym, hardym i nierozrzewniającym się nad sobą człowiekiem.